wtorek, 5 stycznia 2016

Nowy adres bloga

Zapraszam wszystkich pod nowy adres bloga

Mam Dystans

Tutaj już wpisów nowych nie będzie, z czasem przeniesione będą te co aktualnie na blogu się znajdują.

Zapraszam w nowe progi. Jeszcze trochę niedoskonałe, ale chlebem i solą serdecznie powitam :)

piątek, 10 lipca 2015

Muszę się do czegoś przyznać

To był dzień jak co dzień. Może zrobiłam wszystko co zaplanowałam, może niekoniecznie, ale na pewno śmigałam na facebooku, kiedy trafiłam na pewien post. Post o emisji pewnej telenoweli.
W tym momencie niejedna osoba uśmiechnie się pod nosem z pobłażaniem albo nawet przewróci oczami.

Przygodę z telenowelą rozpoczęłam wiele lat temu i nawet pamiętam jej tytuł. "Maria" z Grecią Colmenares.
Pamiętam, że przyjechała do nas ciotka, która namiętnie ową telenowelę oglądała (bodajże na Polonii 1 lub Tele 5) i kiedy tylko dowiedziała się, że nasza kablówka również ten kanał udostępnia to musiała ten serial oglądać i już.
Chcąc nie chcąc siadałyśmy z mamą i towarzyszyłyśmy ciotce , która z pasją opowiadała nam całą wcześniejszą historię bohaterów. I tak wsiąkliśmy rodzinnie, bo i mój tato się dołączył.

Później mi minęło, ale co jakiś czas coś tam oglądałam, najczęściej początek jak się rozwijało i końcówkę jak się pozytywnie kończyło. Środek z racji gmatwania życiorysów przeważnie sobie odpuszczałam.
W epoce internetu łatwiej, bo serię w trzy dni można obejrzeć stosując powyższą zasadę. Oczywiście pod warunkiem, że telenowela ukończona.

Telenowela, o której  wpis na facebooku wspominał jest dopiero w trakcie kręcenia i na bieżąco wyświetlana w ...Argentynie. Kiedy się o niej dowiedziałam wyemitowano dopiero 10 odcinków i te obejrzałam sobie w internecie. Ta telenowela ma to do siebie, że uzależnia. w każdym razie mnie uzależniła. I nie dość, że czekam na każdy odcinek, nie dość, że oglądam w oryginale praktycznie nie znając hiszpańskiego, to jeszcze praktycznie nie przewijam by przyspieszyć.

Wsiąkłam na amen. I to dosłownie, bo telenowela opowiada o miłości księdza i zakonnicy.
No dobra, praktycznie od początku wiadomo, że zakonnica tak naprawdę zakonnicą nie jest, jedynie dla własnego bezpieczeństwa ukrywa się w klasztorze.
Trudny temat, dla niektórych być może i bulwersujący. ale spokojnie. Własnie dziś obejrzałam 66 odcinek i miłość nadal platoniczna. Praktycznie tylko spojrzenia zdradzają co czują. Ale za to jakie spojrzenia.
Sam serial to komedia romantyczna i rzeczywiście komizmu tutaj pod dostatkiem, zarówno sytuacyjnego jak i wynikającego z dialogów. Te ostatnie, zwłaszcza te ważniejsze, tłumaczą dziewczyny na pewnym forum, więc i ze zrozumieniem treści większych problemów nie mam. A i oglądając od kwietnia w oryginale odcinki chcąc nie chcąc człowiekowi hiszpański niemalże sam do głowy wchodzi i krótsze kwestie nie wymagają już nawet tłumaczenia.

Seria ma dobre tempo, nawet bardzo dobre i dodatkowo jest nieprzewidywalna. Scenarzyści w większości odcinków zaskakują pomysłowością. Zagadki, intrygi rozwiązywane są przeważnie w ciągu jednego, maksymalnie dwóch odcinków.Są wprawdzie pewne tajemnice,ale tyle się dzieje, że praktycznie to nie przeszkadza, a nawet nie bardzo się o tych nierozwiązanych kwestiach pamięta, dopóki scenarzyści do wątku nie wrócą.

Jest coś jeszcze - muzyka. Całkiem jej sporo, a piosenki wykonywane przez zakonnice są  wpadają w ucho. Nie tylko mnie,bo moje dzieci też chętnie słuchają i nucą.

Czyli mamy wszystko co mieć powinna fajna opowieść, a jak jeszcze dodamy do tego świetnie dobranych aktorów to już sama sobie przestaje się dziwić, że namiętnie oglądam. a dodam jeszcze, że telenowela jest emitowana o 21:00 czasu "ichniego", więc u nas jest to bodajże 2:00 w nocy, więc jak rano dzieci o 6:00 bądź 7:00 mnie obudzą, to robię sobie kawkę, odpalam internet i się relaksuję zanim zdążę się zmęczyć codziennością. A co!

Telenowela nosi tytuł "Esperanza mia"









sobota, 6 czerwca 2015

Czasem wypadałoby użyć mózgu



Dziś skok na termometrach o osiem kresek w stosunku do wczorajszego dnia. Już o 8:00 rano czuć było zbliżający się upał. A my mieliśmy sprawę do załatwienia.
Dopiero wczoraj do głowy wpadł mi pomysł, co kupić mojej mamie na dzisiejsze urodziny.

Sklepy otwarte dopiero od 10:00, a my wyszliśmy około 11:00.
Ależ było gorąco.
W autobusie komunikacji miejskiej (oczywiście bez klimatyzacji) spędziliśmy dwadzieścia albo i więcej minut aby dojechać do Jysk'a, znajdującego się po drugiej stronie miasta.

Niestety nie znaleźliśmy tego co chciałam, więc poszliśmy do kolejnego sklepu i do kolejnego, i do kolejnego.
W tym upale ciągnęłam coraz bardziej milczące i zmęczone upałem dzieci by kupić urodzinowy prezent. Dobrze, że wykazałam się choć odrobiną rozsądku i wszyscy zaopatrzeni byliśmy w butelki wody.  Nigdzie nie znalazłam tego co sobie zaplanowałam.

W końcu, po półtorej godzinie, na prośbę dzieci, zrezygnowałam i wsiedliśmy do autobusu jadącego w stronę domu. . Wysiedliśmy przystanek wcześniej by zrobić jeszcze jedzeniowe zakupy. Obok znajduje się Pepco. Weszliśmy i co? I oczywiście kupiłam mamie prezent i to taki jaki miał być.

No i gdzie był mój mózg jak ciągnęłam siebie i dzieci w upale na drugi koniec miasta?

Chyba się zagotował.

Chcąc dzieciom wynagrodzić morderczy marsz w pełnym słońcu zgodziłam się by wybrali sobie coś słodkiegow sklepie, choć na dziś zaplanowany był dzień owocowy. Wiki wybrała paluszki, a Mati ciastka.
Wiktorii, z racji jej małego wzrostu, paluszki podałam, a Mati, który ciastka miał w zasięgu ręki miał je do koszyka wrzucić sam. W domu okazało się, że ciastek nie ma, bo synek myślał, że ja je wzięłam.

Na pocieszenie, w drodze do babci kupiłam mu batona.
Mimo chaosu dzień uważam za udany, bo babcia z prezentów zadowolona.



piątek, 22 maja 2015

Obecna lektura



Uwielbiam książki. Dziś jednak poświęcam im mniej czasu niż dawniej. Niemniej jednak tylko dobra książka może mnie odciągnąć od komputera, przed którym spędzam najwięcej czasu wolnego. I właśnie dzięki wyzwaniu blogowemu u Uli dziś przedstawię lekturę dzięki której znikam z wirtualnego świata.

Obecnie czytam "Bloger i social media" Tomka Tomczyka zwanego kiedyś Kominkiem, a obecnie Jasonem Hunt'em

Wielokrotnie czytałam w recenzjach na temat książek Tomka, że czyta się je lekko, bo fajnym językiem napisane. I tu przyznaję rację i dołączam do grona tych, którzy są zachwyceni lekturą książki, a właściwie obu książek.

Czytam kiedy spada mi motywacja.
Czytam kiedy brakuje mi weny.
Czytam kiedy mam wątpliwości.
Czytam kiedy nie jestem pewna.

Czytam i czuję się zmotywowana, powraca wena, znikają wątpliwości i wraca pewność, że nadal chcę pisać..

Książkę czyta się niemalże jak ciekawą powieść, to  w jaki sposób Tomek pisze trafia do czytelnika, bo masz wrażenie, że oto siedzisz z koleżanką/kolegą przy kawie  i prowadzisz arcyciekawą rozmowę o blogosferze.
Masz jakiś problem związany z blogiem? Jest raczej pewne, że w książce znajdziesz odpowiedź.

Kompedium wiedzy na temat blogowania.
Lektura obowiązkowa każdego blogera.


czwartek, 21 maja 2015

Nawyki, które muszę w sobie poprawić



Nie ma ludzi idealnych i ja też idealna nie jestem. Cóż, przynajmniej nie jestem nudna.
Mam jednak parę nawyków, które chciałabym zmienić.

Przede wszystkim mam paskudny nawyk robienia wszystkiego na ostatnią chwilę.
Czy to zapłacenie rachunku czy rozliczenie PIT. Koszmarny nawyk, który staram się pokonać.

Kiepsko u mnie z organizacją i planowaniem. Oczywiście co roku kupuję sobie kalandarze  z postanowieniem, że tym razem będzie on spełniał swą rolę. Ale z regularnością bywa kiepsko, a jak już listę rzeczy do zrobienia wpiszę, to potem zapomnę do kalendarza zajrzeć. Bywa jeszcze gorzej,  bo zajrzę, ale zrobię coś innego niż zaplanowałam. to co zaplanuję zatem sobie wisi do ostatniej chwili.

Niezła ze mnie bałaganiara. Auć! Kolejny paskudny nawyk. Jak coś wezmę do ręki, to rzadko odkładam na miejsce. a potem szukam. Jedynie rzeczy arcyważne mają stałe miejsce. Koniecznie muszę nad tym popracować.

Czas na najpaskudniejszą z moich cech charakteru. Jestem krzykaczką. Krzyczę nawet jak nie krzyczę. Najgorzej, że przejmują tą cechę moje dzieci i ja wskazywana jestem jako winowajca. Czas zatem w pierś się uderzyć i zacząć się ciszej zachowywać, a już na pewno odzywać.

Ostatnim z moich kiepskich nawyków, które przychodzą mi do głowy to  rozciąganie w czasie realizacji pomysłów. Pomysłów u mnie dostatek, ale gorzej z ich realizacją. Tak długo zwlekam, że albo się dezaktualizują, albo się zniechęcam.

Jednym słowem mam nad czym pracować.

Wpis powstał w ramach wyzwania blogowego u Uli

wtorek, 19 maja 2015

Tego chciałabym się nauczyć



Kolejne wyzwanie blogowe u Uli i kolejne ciekawe tematy. Dziś temat o tym czego chciałabym się nauczyć.

Ja się cały czas czegoś uczę. kończę kolejne szkoły czy kursy, albo sama, najczęściej przez internet.
Ale bardzo chciałabym się nauczyć dwóch języków: angielskiego i hiszpańskiego.

Urodzona w epoce kamienia łupanego lub jak kto woli w czasach komuny, uczyłam się języka rosyjskiego przede wszystkim i języka niemieckiego. Jednak jak się trafiło na nauczycieli tego drugiego języka, u których, jak się dobrze zagadało to człowiek cały rok z tych samych tematów odpowiadał, to na świadectwie ocena dobra, a w rzeczywistości... Ale kto tam wtedy drobiazgami się przejmował, a tym bardziej o przyszłości myślał.

Poza tym chciałabym nauczyć się jazdy na rolkach. A co! Takie moje widzimisię. W tym przypadku jednak oprócz chęci musiałabym pokonać jeszcze swój strach przed nimi, bo ja strachajło jestem. Do dziś nie umiem na rowerze ostrych zakrętów pokonywać, bo wyobrażam sobie, że zaraz na owym zakręcie wyrżnę, co oczywiście staje się faktem, chyba, że zdążę z roweru wcześniej zsiąść.

Fotografia. O tak, fajne i ciekawe zdjęcia nie tylko na bloga. Nie jakimś mega wypasionym sprzętem, ale takim starym ramolem jak mój aparat. Wiem, że  można nim fajne fotki robić, bo kiedyś trafiłam na stronkę gdzie tylko z tego aparatu, w którego posiadaniu jestem, zdjęcia były pokazane. Jednakże te wszystkie ostrości, balanse bieli, jakieś ISO czy coś w ten deseń są dla mnie magicznymi hasłami, których na tę chwilę nie rozumiem.

Cały czas uczę się również prowadzenia bloga.
Wykupiłam ostatnio nowa domenę, także wkrótce blog zmieni nie tylko adres, ale również nazwę.
A co za tym idzie, chciałabym się nauczyć obsługi Wordpress, bo na nim będzie się opierał mój nowy blog. Wiem, że całkiem sporo wiedzy mogę zaczerpnąć z internetu i z grupy Uli na facebooku.

Jestem niecierpliwa, chciałabym się nauczyć szybko, najlepiej tu i teraz. Niestety, wszystko wymaga czasu i samodyscypliny. I  właśnie tej samodyscypliny chciałabym się nauczyć również. bo bywa z tym różnie.

Niemało tego, a lista w każdej chwili wydłużyć się może, bo w każdej chwili coś nowego może mnie zainteresować.

sobota, 16 maja 2015

O niczym

Żródło zdjecia

Gdy zmywałam dziś naczynia wpadł mi do głowy temat, którym chciałam się na blogu podzielić.
Fajny temat, bo sama do siebie zęby szczerzyłam.
Jednak będąc matką Polką dokończyłam zmywanie garów, wstawiłam obiad, pranie i włączyłam dzieciom bajki, żeby napisać na blogu to i owo co mi do głowy przyszło.

Kiedy wreszcie siadłam do komputera okazało się, że pomysł wziął i się ulotnił pozostawiając pustkę.
O czym to ja miałam...?

Wtedy, przy garach wydawało mi się, że mam coś interesującego do przekazania.
Postanowiłam zatem pomyśleć i pamięć przywrócić bujając się na rozklekotanym fotelu na kółkach, który z racji rozklekotania całkiem dobrze udaje fotel bujany.

Gdybym pisała ołówkiem to bym sobie go gryzła...z klawiaturą nie ryzykowałam.
Odpłynęłam myślami...odpłynęłam w niebyt, bo myślałam o...niczym.

Tym samym powstał post o niczym.

No cóż, zawsze to coś.